Jakiś czas temu Dorota nabyła w rupieciarni za przysłowiowe dwa złote komplet drewnianych podkładek pod szklanki. Z uśmiechem na twarzy przyniosła je do mnie, mówiąc "zrób mi je. Najlepiej fioletowe albo lawendowe, żeby były". Zajrzałam do siatki i odechciało mi się robić, jak zobaczyłam w jakim stanie owe podkładki są :) Swoje odleżały ale dziś się zaparłam i zabrałam do reanimacji podkładek.
Oto jak rzeczone wyglądały zanim cokolwiek przy nich zrobiłam:
Potem nastąpiło czyszczenie papierem ściernym łącznie z usuwaniem chyba korników, które zamieszkały pod korkiem, szpachlowanie, znów polerowanie i w końcu malowanie. Akurat ta ostatnia czynność sprawia mi wiele przyjemności :) Jeszcze tylko wypełniłam środki podkładek, przymocowałam mosiężny element w innym miejscu, bo jednego z oryginalnie dwóch brakowało i po prawie pięciu godzinach dłubania gotowe. Ciekawe jak je ocenicie po przemianie.
Teraz podkładki wyglądają tak:
Pięknego wieczoru Wam życzę, a ja idę doczyścić dłonie z lawendy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz