czwartek, 16 stycznia 2014
Podróże małe i duże
Pewien fenomen odkąd pamiętam towarzyszy moim podróżom i nieważne czy wybieram się "na koniec świata" czy do sąsiedniego miasta. Otóż normalnie w moim przypadku być nie może :) Albo pokonuję drogę podczas szalejącego żywiołu wody i wichury, jadąc w wodzie przykrywającej koła samochodu, nic nie widząc, bo właśnie wichura zerwała linię energetyczną, przy okazji robiąc uniki, żeby nie dostać jakimś konarem drzewa niesionym przez wiatr, albo samolot wpada w gęstwinę pionowych chmur, w których szaleje burza, mimo, że wcześniej nic na to nie wskazywało, albo krążymy samolotem i krążymy właściwie nie wiadomo gdzie, bo mgła jest tak gęsta, jak wata cukrowa, albo sztorm mnie dopada na morzu, gdzie zdarza się to raz na 10 lat, a wokół pełno skał, albo w środku wiosny brnę nagle w śniegu zapadając się po pachy, mimo, że dość lekka jestem. Przykładów starczyłoby na kilka wpisów :) Dziś wyruszam do Maroka i do wczoraj wydawało mi się, że tym razem nic się nie wydarzy. I co się okazuje? Że nasze ukochane słońce wyrzuciło jakąś plazmę z ogromną siłą i pędzi ona w kierunku Ziemi. Dotrze oczywiście dzisiaj i nad naszą planetą rozpęta się burza elektromagnetyczna. W dodatku w skali X cokolwiek to znaczy. Ciekawe jaki to będzie mieć wpływ na urządzenia w samolocie i łączność...Dobra wiadomość jest taka, że ochronę muszę mieć chyba nieziemską, bo jeszcze włos z głowy mi nie spadł przy okazji tych wszystkich perypetii wyjazdowych. Może to moja kolekcja aniołów ma z tym coś wspólnego albo czepek, w którym ponoć się urodziłam :)
Do zobaczenia za tydzień :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz